(…) Potem są święta. Wcześniej razem z rodzicami robimy piękne łańcuchy z kolorowego papieru, bardzo długie. Nasza choinka jest prześliczna, mama co roku kupuje nowe bombki, które pięknie błyszczą i migoczą. Tata montuje lampki.
Na stole mamy tradycyjne potrawy: smażonego karpia, barszcz z uszkami albo zupę grzybową, kapustę z grzybami, kapustę z grochem, dużą białą fasolę i kutię. Pijemy kompot z suszonych owoców. Do zupy grzybowej mama podawała krojoną w kostkę kaszkę, co było pyszne.
W tamtych czasach bardziej niż jedzenie interesowały mnie prezenty, których wybór i obfitość zależały od aktualnej sytuacji zaopatrzeniowej na rynku. Mam jednak wrażenie, że prezentów dla nas zawsze było dużo. Pamiętam klaser z początkiem kolekcji znaczków, plastikowy serwis dla lalek, pióropusz i strzelbę dla brata, książki, łyżwy figurówki…
Ponieważ mama często miała dyżur, z wigilią czekamy do jej powrotu. Kolędy czasem śpiewamy, a czasem po prostu puszczamy z magnetofonu. A potem mama mówi do sąsiadki „ale te święta przeleciały” albo „święta, święta i po świętach” i wszyscy zaczynamy czekać na Nowy Rok.
Sylwestra spędzamy w domu przed telewizorem. Mama piecze kurczaka i robi ciasto. Braciszek idzie spać, ja staram się wytrzymać, ale oczywiście nie daję rady dotrwać do północy pomimo atrakcji w postaci palenia sztucznych ogni. W telewizji jest program rozrywkowy, polski albo zagraniczny. Występują same gwiazdy, Karel Gott, Ałła Pugaczowa, Maryla Rodowicz, Andrzej Rosiewicz, Irena Jarocka, Anna Jantar, Alibabki. Rodzice nie idą na bal, bo nie mają nas z kim zostawić.
W zimowe popołudnia wybieramy się z koleżankami i kolegami na łyżwy na stawek, leżący za garażami na łąkach w pobliżu naszego osiedla. Stawek jest zazwyczaj bardzo zaśmiecony, ale wszystko ginie pod skuwającym go lodem, z wyjątkiem wystającego na środku fragmentu połamanego wózka dziecięcego, o którym krążą wśród nas mrożące krew w żyłach historie. Niemowlę topielec i jego matka pijaczka nie przeszkadzają nam jednak szaleć na lodzie ćwicząc pierwsze piruety i wywalając się co chwilę wśród wybuchów śmiechu. Ciągniemy się też nawzajem na łyżwach za szaliki. Chłopaki grają w hokeja, więc musimy uważać na podcinające nogi kije. Jest bardzo wesoło. Do domu wracamy przemoczeni do suchej nitki, lecz z poczuciem dobrze wykorzystanego czasu.
Fragment Gry w kapsle czyli autolustracji dziecka PRL-u